Strona:PL Jules Verne Testament Dziwaka.djvu/427

Ta strona została przepisana.
— 409 —

pustka. Gdzieniegdzie tylko nędzne okazy roślinności, którą ani koń ani muł nawet nie mógłby się pożywić, a na gliniastym nagim gruncie bielały niby szeroko rozpostarte płachty, wykwitającej na powierzchnię soli. Czasem zamajaczyła wśród wzgórz wiotka topól lub chorobliwej bladości wierzbina, a całemi grupami rozsiadały się najsmutniejsze dla oka bezlistne kaktusy, znane w Kalifornii pod nazwą petalinas, z suchemi na pozór gałęziami, niby świeczniki pogrzebowe, na tem polu śmierci, po którem szaleją często huragany rzucające tumanami piasku z licznych wydm miejscowych.
Zdaniem przyrodników, wązka a długa ta dolina była w odległych czach łożyskiem rzeki, którą w obecnej dobie pochłonęło jezioro zwane Soda-Lake. Z niego to właśnie unoszą się opary osadzające na nędznej wegetacyi igiełki krystalizującej soli, przytłumiając wszelkie życie.
I przyznać trzeba, nie mógł zmarły dziwak dobrać odpowiedniejszej miejscowości na ową nieszczęsną pięćdziesiątą ósmą przedziałkę, oznaczoną w grze Gęsi trupią głową, bo jest to jakby wielkie cmentarzysko, otoczone skalistem murem.
Przy pierwszej takiej skale, zwanej Funeral Mounts, ku pamięci, iż tu miała niegdyś zginąć jakaś karawana, zatrzymał się ko-