Strona:PL Jules Verne Testament Dziwaka.djvu/464

Ta strona została przepisana.
— 444 —

łała się przemódz, i gdy mąż jej jęknął, po dłuższej chwili milczenia:
— I co teraz poczniemy?...
— Poczekamy — rzekła już głosem pewnym.
— Na co poczekamy? Czy aż ten niegodziwy Arrol...
— Ot, pleciesz! Poczekamy na telegram Tornbrocka — a potem zadecydujemy...
— Ależ nie mamy obecnie ani grosza przy sobie...
— Na to jest rada: zażądamy przysłania potrzebnej sumy z banku w Chicago; czasu mamy dosyć, choćbyśmy mieli przejechać całe Stany Zjednoczone.
— Co jest bardzo możebne. Teraz wszystko sprzysięgło się na nas...
— Wszystko to tylko drobnostka wobec tamtych milionów... Ale chodźmy do telegrafu, dwunasta się zbliża.
Przechodząc ulicami Great Salt-Lake-City, małżonkowie byli przedmiotem ogólnej ciekawości. Wiadomość bowiem o ich zajściu z Bill Arrolem już się rozeszła po mieście. Ten i ów złośliwy podążył za nimi do biura telegrafu jedynie, aby ubawić się niefortunnym wyglądem i strapioną miną „miłego ostatniego“, jak ktoś nazwał skąpca, który jak wszędzie tak i tu nie cieszył się sympatyą.