z fabryki Cambden et C-o w Nowym Yorku i był maszyną wypróbowanej już wartości na sławnym wyścigu międzynarodowym kołowców w Chicago. Trzej bowiem jego właściciele uprawiali ten sport bynajmniej nie po amatorsku. Byli to cykliści, tacy jakich nawet Ameryka nie wielu posiada.
Co za śliczna jazda! Niby błyskawica biegła maszyna po gościńcu, równym jak posadzka. Z chwilą ruszenia z miejsca, milczenie zaległo wśród jadących, którzy dla ochrony płuc, a łatwiejszego oddechu, trzymali w ustach krótko przyciętą rurkę z pióra gęsiego i tak nieco podani naprzód, wprawnym ruchem nóg, bez wielkiego nawet wysiłku, mknęli naprzód i naprzód, zostawiając tylko tuman pyłu za sobą.
Zaledwie też po kwandransie takiego pośpiechu sprawdzili na przydrożnym kamieniu, że zdążyli już przebyć całych pięć mil; należało więc utrzymać ten sam stosunek, by stanąć u celu nie później, jak o parę minut przed południem.
Aby mogła zajść i teraz jeszcze jaka przeszkoda, któżby się niepokoił. Aż tu nagle, właśnie gdy przejeżdżano przez obszerną równinę, zarosłą wysoką trawą dało się słyszeć straszne wycie, raz pojedyńcze to znów gromadne.
— To koyoty — zawołał jeden z cykli-
Strona:PL Jules Verne Testament Dziwaka.djvu/493
Ta strona została przepisana.
— 471 —