Strona:PL Jules Verne Testament Dziwaka.djvu/499

Ta strona została przepisana.
— 475 —

raz trzeba nam się przedewszystkiem naradzić, co wpada uczynić...
— Wyjeżdżajmy stąd, wyjeżdżajmy jak najprędzej!...
— Zgoda... Sama rozumiesz, że gra już się dla nas skończyła, bo pomijając więzienie, skądże wziąć aż trzy tysiące dolarów na opłatę wymaganej kary?... A więc wracamy do Chicago, by zająć dawne nasze stanowiska w magazynie pp. Marshall i Field...
— O, nie, jeszcze nie!... Trzeba nam poczekać gdzie blizko, chociażby w Louiswille...
— Poczekać? na co?...
— Sama nie wiem, ale zdaje mi się koniecznie, że jakaś pomoc przyjść nam musi...
— Jeszcze jedno złudzenie więcej! Lecz niechże będzie, jak sobie życzysz; zatem jedziemy dziś do Louiswille — rzekła Helena, i zajęła się uregulowaniem rachunku w hotelu.
Cicho i samotnie przepędziły przyjaciółki 7-my, 8-my i 9-my czerwca. Nikt nie zapytał o nich, a dzienniki Louiswille zamieściły tylko krótkie doniesienie, w którym hotelu stanęła nieszczęśliwa piąta partnerka. Któżby się nią chciał teraz jeszcze zajmować. Gwiazda nadziei Jowity niestety gasła powoli. Wreszcie zdecydowany został powrót do domu. Aż oto zjawia się listonosz z listem wartościowym. Jowita rozrywa kopertę i... oh... ona wiedziała, że przyjdzie pomoc...