Strona:PL Jules Verne Testament Dziwaka.djvu/504

Ta strona została przepisana.
— 480 —

— Ma pani słuszność, może być tylko jeden wygrywający i, aby nim była panna Nałęcz, to me serdeczne pragnienie — rzekł Rèal, z dziwną szczerością w głosie.
— No, no — pomyślała Jowita — coś mi się zdaje, że wspólna wygrana może jednak istnieć dla tych państwa, i ostatecznie może też być wszystko jedno; kto z nich pierwszy przybędzie do celu...
Na wspólnych szczerych pogawędkach, czas przyjemnie upływał, lecz niecierpliwa Jowita Foley coraz częściej wspominała o wyjeździe; który też został postanowiony już na 13-go.
— Nie mam prawa prosić choćby o jeden dzień zwłoki, lecz jakże mi tu smutno i pusto będzie bez pań — mówił Rèal, który odprowadził odjeżdżające do pociągu. — Niechże przynajmniej moje najlepsze życzenia towarzyszą pani, panno Nałęcz.
— Dziękuję, serdecznie dziękuję — odpowiedziała Polka, podając przyjacielsko rękę na pożegnanie.
— A ja czy nie usłyszę ani jednego poczciwego słowa?... — zagadnęła wesoło Jowita.
— Ależ owszem! Dobremu sercu pani polecam opiekę nad przyjaciółką, aż do wspólnego, da Bóg, szczęśliwego powrotu do Chicago...
W tej chwili pociąg ruszył z miejsca, lecz Maks Rèal pozostał na peronie, dopóki nie