— Zdaje mi się, że jesteś pan w drodze do Yankton?
— Tak, właśnie jadę do Yankton.
— A więc pozwól pan, bym ci ofiarował me usługi...
— Pańskie usługi... w jakim mianowicie kierunku?
— Przedewszystkiem jedno ważne pytanie: Pan jedziesz sam?
— Sam.
— Żona pańska nie towarzyszy panu?
— Moja żona?... — powtórzył dziennikarz z coraz większem zdziwieniem.
— Dobrze, dobrze, obejdziemy się bez niej... obeceność jej nie jest niezbędną do rozwodu.
— Rozwodu?.. Ależ, mój panie, aby się rozwodzić, sądzę, że trzeba pierwej ożenić się.
— Jakto, więc pan nie masz żony i jedziesz pan do Yankton! — zawołał jegomość!
— Wytłomacz mi pan raz, kim właściwie jesteś i czego chcesz naprawdę ode mnie — rzekł Kymbale z pewną niecierpliwością.
— Otóż to właśnie! Jestem szanowny panie agentem od rozwodów.
— A... w takim razie żałuję mocno, ale usługi pańskie są mi tymczasem zupełnie zbyteczne — odparł Kymbale już ze swym zwykłym dobrym humorem.
Strona:PL Jules Verne Testament Dziwaka.djvu/511
Ta strona została przepisana.
— 487 —