Strona:PL Jules Verne Testament Dziwaka.djvu/515

Ta strona została przepisana.
— 491 —

się tylko z lokomotywy i dwóch wagonów to- warowych.
— Ot, wiem co zrobię — pomyślał wresz- cie — wsunę się tam niepostrzeżenie, a po przybyciu na miejsce wytłomaczę się z tak małego nadużycia. Teraz brak już na to czasu.
Projekt ten udało mu się przeprowadzić bez trudu, na całej bowiem stacyi nie było ani jednej żywej duszy, jakby wszyscy gdzieś nagle pouciekali; tylko na lokomotywie stali zajęci swemi zwykłemi czynnościami: maszynista ż palaczem.
W krótką chwilę potem rozległ się świst i ruszono z miejsca z niezwykłą szybkością. Szybkość ta wzrastała z każdą minutą, aż wreszcie Kymbale, trochę zaniepokojony wyj- rzał okienkiem na przód, ku lokomotywie.
— Co to znaczy! — zawołał w tejże chwili — tam niema nikogo!... Nikt tego pociągu nie prowadzi... Czyżby ci ludzie powypadali?... Wielki Boże! — krzyknął naraz — co widzę!... Oto po tych samych relsach biegnie naprzeciw inny pociąg... Katastrofa nieunikniona... jestem zgubiony.
Kilka jeszcze sekund, a lokomotywy pędzące całą siłą pary, już się zwarły... Piekielny huk, trzask i rozpryskujące się na wszystkie strony szczątki rozbitych pociągów, wybuch kotłów, lecące iskry z pieców, oto straszny obraz, któremu z obu stron plantu kolejo-