potwierdzeniem, aniżeli wszelkie słowa, że sprytna jej przyjaciółka nie omyliła się w domysłach. Nie długo też czekały obie na ziszczenie jej przepowiedni, bo zaledwie drugą dobę spędzały w Indianopolis, gdy, wracając z miasta, zdaleka spostrzegły przed swym hotelem Maksa Rèala, oczekującego niecierpliwie ich powrotu.
— A pan skąd się tu wziąłeś!... Jakże nam miło powitać — zawołała wesoło Jowita, podczas, gdy więcej powściągliwa Helena, tylko rozpromienioną twarzyczką zdradziła, jak miłym był jej widok młodego artysty.
— Skąd się wziąłem?... Ot wypadek zdarzył, że mi tędy przypadła droga na miejsce biednego Crabba...
— A.. więc to tylko wypadek pana tu sprowadza! Tylko dzięki temu mamy dziś tę przyjemność!... — przekomarzała się Jowita.
— No, naturalnie nie bez mojej woli — odparł wesoło Rèal. — Przeczucie mówiło mi, że już tu panie zastanę, więc jakże nie zboczyć z najprostszej linii, jaką mi plan drogi wskazywał.
— I dobrze pan zrobiłeś, bo nam tu było smutno i pusto — szczebiotała za siebie i za Helenę gadatliwa Jowita.
Tak wznowiły się znowu przyjemne chwile bliższego poznania w Saint — Louis, chwile, w których młody człowiek miał sposobność
Strona:PL Jules Verne Testament Dziwaka.djvu/527
Ta strona została przepisana.
— 501 —