Strona:PL Jules Verne Testament Dziwaka.djvu/55

Ta strona została przepisana.
— 47 —

— Czegoż panowie chcecie?... — zagrzmiał ku nim głos nieudanej gwałtowności. — Ja nic nie wiem, nie mam nic do powiedzenia wam!.. Zostałem zaproszony na pogrzeb, i byłem, jak to zapewne widzieliście — choć oprócz mnie, znajdowało się jeszcze pięciu innych najbliżej woza. Do kroćset... wycierpiałem ja tam prawdziwe tortury! Byłem jak galar holowany po mieliźnie — nie mogąc nawet wylać żółci, która mię dławiła! A jeśliby to miała być jakaś igraszka, jakaś mistyfikacya, to niech Bóg strzeże duszę tego Hypperbone’a, bo choć zmarły już i pogrzebany, choćbym nawet czekał do sądu ostatecznego, jeszczebym mu tego...
— Sądzę, panie Urrican — odezwał się nieśmiało jeden z reporterów, skulony pod nawałą słów spadających na niego — sądzę, powtarzam, że nie masz pan racyi obawiać się jakiejś mistyfikacyi, ani co za tem idzie żałować, że ci los tak wyjątkowo okazał się przyjaznym... I gdyby choć tylko szósta część spadku...
— Szósta część... szósta!... — zakrzyknął gwałtowny gospodarz mieszkaniu — gdybym chociaż tej szóstej był pewny!...
— Uspokój pan trochę swe wzburzenie, które...
— Właśnie, że ani myślę się uspokoić. Spokój to nie mój żywioł. Wśród burz spędzi-