u marynarzy. Twarz jego o rysach grubych, z oczami błyskającemi z pod krzaczastych brwi nieustannym prawie gniewem, z krótką, gwałtownemi ruchami ręki, zawsze roztarganą brodą, nie należała do sympatyczniejszych, a głos ostry, chrapliwy nawet w chwilach wolnych od uniesień złości, również mało pociągał ku sobie.
Cóż więc dziwnego, że komendant, mimo niezaprzeczonej prawości nie miał przyjaciół, i jak powiedział ktoś złośliwy: „na szczęście dla swej żony“ pozostał kawalerem.
Gdy panowie z redakcyi „Chicago-Globe“ zastukali do drzwi pracowni malarskiej przy South-Halstead Str. Nr. 3996 (jak widzimy ulicy niezwykle długiej) zastali w mieszkaniu tylko młodego Murzyna, zostającego w służbie u Maksa Rèala.
— Gdzie twój pan? — zapytali.
— Nie wiem — odpowiedział Murzyn.
— Czy wyjechał.
— Nie wiem.
— Kiedy wróci?
— Nie wiem.
I rzeczywiście Tomy nie wiedział nic, i nie mógł dać innej na zapytanie odpowiedzi, bo dobry pan jego, gdy wychodził z mieszkania, o bardzo wczesnej godzinie, nie zbudził swego Murzyna, który, jak wszystkie dzieci południa, umiał spać niezmiernie dużo.
Strona:PL Jules Verne Testament Dziwaka.djvu/57
Ta strona została przepisana.
— 49 —