Jakież przeciwieństwo ze stanowczym i śmiałym Amerykaninem przedstawia Herman Titbury, dotychczas tylko z imienia nam znany, a z kolei szósty numer „wybranych!“
Gdy reporterzy „Stadt-Zeitung” zadzwonili do jego mieszkania, Robey Str. Nr. 77, nie dozwolono im nawet przestąpić progu i tylko przez uchylone drzwi wyjrzała ku nim wielka, koścista postać niewieścia, z włosami w nieładzie i rażąco nieporządnem ubraniu.
— Czy można się widzieć z panem Hermanem Titbury? — pytał jeden z przybyłych, podając swą kartę wizytową.
— Nie wiem. Zapytam o to panią Titbury — brzmiała odpowiedź.
— A, więc jest i pani — pomyślał reporter — i to pani, której głos, jeśli się nie mylę, bywa tu decydującym.
Tymczasem służąca wróciła, by powtórzyć dosłownie daną jej odpowiedź.
— Pan Titbury niema z panami żadnego interesu i dziwi się, jakiem prawem panowie mogą się mu naprzykrzać.
To powiedziawszy energiczna sługa zatrzasnęła drzwi mieszkania i pozasuwała rygle zamku, wobec czego delegaci z dziennika byli zmuszeni odejść z niczem.
Nie trudno wszakże było w tej dzielnicy miasta zasięgnąć wiadomości o małżonkach Titbury, znanych tam aż nadto z chciwości
Strona:PL Jules Verne Testament Dziwaka.djvu/62
Ta strona została przepisana.
— 54 —