Strona:PL Jules Verne Testament Dziwaka.djvu/66

Ta strona została przepisana.
— 58 —

Obawa ta, wzrastając z każdą chwilą, spędziła tej nocy sen z ich powiek. Zaraz też o wschodzie słońca wybrali się na cmentarz Oakswoods, gdzie zbudziwszy śpiącego jeszcze stróża, jęli go wypytywać głosem pełnym niepokoju:
— Cóż, leży nieporuszony?... Nie zaszło nic nowego?...
— Nie — brzmiała krótka, dość niechętna odpowiedź.
— Więc już naprawdę umarł?...
— Przecie nikt na świecie na żarty nie umiera! Bądźcie państwo o to spokojni — dodał badany nieco uprzejmiejszym tonem, spodziewając się widocznie wynagrodzenia za tak niewczesne przerwanie wypoczynku.
Ale małżeństwo Titbury miało w zwyczaju tylko brać, nigdy zaś dawać; więc choć słowa stróża były im wielce miłe, skinęli mu tylko głową na podziękowanie i wrócili do domu pieszo, tak jak przyszli, żałując nawet parę centów na tramwaj.
Wieczorem dnia tego odbyli jeszcze tenże sam spacer w tym samym celu, i odtąd wizyty ich do stróża cmentarnego powtarzały się codziennie, aż do terminu odczytania testamentu.
Skoro reporterzy „Freie Presse“ przybyli na ulicę Columet, w fabrycznej dzielnicy miasta, w pobliżu jeziora, dowiedzieli się dopiero