czącej się z tem nadziei świetnego spadku, zamiast radości przykrość jej tylko sprawiło.
Owe wystawienie się na pierwszy plan, jako przedmiot ciekawości zebranych tłumów, był jej naturze tak bardzo przeciwny, że bez długiego namysłu zdecydowaną była raczej wszystkiego zrzec się od razu.
Nie zezwoliła wszakże na to praktyczniejsza od niej Jowita, która użyła całego swego wpływu, aby przekonać przyjaciółkę, że nie należy lekkomyślnie odrzucać łaski fortuny.
Więc choć z przykrością wielką, z silnemi rumieńcami na delikatnej twarzyczce, zawstydzona i onieśmielona szła ostatecznie Helena obok wozu pogrzebowego. W żaden już jednakże sposób nie dała się namówić na „interwiew“ z kronikarzami „Chicago Herald“, którzy pośpieszyli jeszcze tego wieczoru na ulicę Sheridan Nr. 19. Na odgłos dzwonka, Jowita otworzywszy im drzwi mieszkania, pobiegła do Heleny, przedstawiając konieczność przyjęcia dziennikarzy.
— Za nic w świecie — odpowiedziała jej stanowczym głosem młoda Polka — dość już mam tych badawczych spojrzeń, na jakie byłam narażoną w ciągu dnia całego... Teraz przychodzą reporterzy, za nimi może zjawią się fotografowie, a wreszcie, kto wie, cały tłum ciekawej publiczności pocznie się tu cisnąć!...
Strona:PL Jules Verne Testament Dziwaka.djvu/78
Ta strona została przepisana.
— 68 —