Strona:PL Julian Ejsmond - Antologia bajki polskiej.djvu/033

Ta strona została uwierzytelniona.

Toż jedne do gardziela drobnym tka kawałkiem,
drugie dzieciom na gniazdo w szponach niesie całkiem.
W kilka dni potem, skoro onęż potka sowę:
»A także to, braciszku, trzymają umowę?«
A ów: »Nie trzeba na mnie swojej walić winy,
rzekłaś: co najpiękniejsze — moje mijaj syny«,


WET ZA WET.

Przyszedł bocian na obiad proszony do liszki.
Dała kaszę na talerz, poziera gość łyżki,
bo nosem, jako szydłem, nic jej nie uczyni.
Tymczasem talerz z kaszą zliże gospodyni.
Dziękuje za cześć, chcąc wet bocian oddać wetem,
prosi, żeby też jego nie gardzić bankietem.
Uwarzywszy takiejże kasze, postawi ją
przed lisem, nalawszy dzban z długą, cienką szyją,
gdzie gospodarz aż do dna nos po oczy wtyka,
a gość liże po wierzchu dzban krajem języka.
Nie tak nazbyt konceptom chytry ufaj lisie,
kiedy zaprosisz gości, dajże im na misie,
żeby cię kiedy, tego przykładem bociana,
(choć ptak szczyry i prosty), nie karmiono z dzbana...


DOKTÓR Z JURYSTĄ.
(Ale nie w Polszcze).
Do tego przyszło, że poszli za dworem
o pierwsze miejsce jurysta z doktorem.
Ponieważ wszytkich sentencya padnie:
»doktór zabija, a jurysta kradnie;
złodziej ma nosić drabinę przed katem«.
Jurystę przeto uczczono prymatem.