Casus fecit virtutem.
Jedna w małżeństwie raz się zeszła para,
która, choć młoda była a nie stara,
jednak tam żona (ja nie wiem przyczyny)
nienawidziła męża i bez winy,
bo się z nią wziąwszy, we wszystkim wygadzał,
wszystkie rozkoszy do domu sprowadzał,
nic jej nie przeczył, pozwalał, a ona
jako Niedźwiedzia i Tygrysa żona
wszystko mruczała i zgrzytała zęby,
piekła uchylić mniemałbyś z jej gęby,
ani się dotknąć, ni do siebie gadać,
ani spać chętnie, ni ze sobą jadać.
Mąż jednak tym się nie odrażał przecie.
Mąż to był, jakich niewiele na świecie,
zawsze łagodnie, miło miał się do ni,
myśląc, że kiedyś miłości dogoni.
Już po weselu pół roku to było,
kiedy, śpiąc z sobą, to się im trafiło:
złodziej dowcipny w nocy i bez ciżby
wkradł się po cichu do sypialnej izby;
na gotowalni pomaca pudełka,
ogląda kąty, patrzy na piekiełka.
Choć to po cichu robi i nic dyszy,
pierwsza go żona strwożona posłyszy
i z strachu męża uchwyci za szyje,
i ledwo gada, tak jej serce bije...
Niespodziewanie tak mąż obłapiony,
kontent z karesu choć niechcącej żony,
widzi złodzieja i tak mu on rzecze:
»Bierz, co chcesz, wszystkoć daruję, człowiecze,