Sąsiadka koza, ta co to rozwódka
z rodu Ostrożanka, a tak rzeźka czołem,
że umie łeb na łeb rozmówić się z wołem,
i nie da lada wilku brać się do podbródka,
wczoraj w las idąc zbierać na domu potrzebę
rokitę czy lipią skórkę
na gospodarstwie zostawiła córkę,
której jest na imię Bebe.
A że młodym osobom pod niebytność matki
rozliczne grożą przypadki,
nakazuje dziecku srogo:
»Nie ruszać mi za próg nogą
i nic przyjmować nikogo, nikogo...
Jest tu wilk w okolicy: mam go w podejrzeniu,
że zamyśla o czem brzydkiem.
Pilnujże drzwi aż wrócę i dam znak kopytkiem,
wołając cię po imieniu:
Bebe!... Lepiej, że zgrzeszym ostrożności zbytkiem,
niż gdyby miało być przysłowiem trzodzie:
Mądra koza po szkodzie«.
O wilku mówiono w izbie,
a wilk tuż siedział na przyzbie.
Podsłuchał. Matka z domu, a on wnet do córki:
stuk i puk we drzwi komórki.
Wilk zwykle wyciem łaje albo grozi,
lecz gdy prosić ma potrzebę
nieźle udaje śpiew kozi...
Więc jako mógł najkoziej odezwał się »Bebe!
otwórz!« A Kózka na to: »Przepraszam, nie można,
mamy niemasz, jestem sama«.
On znowu: »Bebe, otwórz, to ja, mama«.
Na to znów kózka ostrożna: