bo niemasz w światów przestrzeni
rzeczy, której Czas nie zmieni...«
— — — — — — — — — — — —
Potem rak jakoś więcej siadywał w swej wodzie
o chłodzie, —
malina bardziej wznosiła jagody
ku słońcu z nad stęchłej wody,
tak, że się nie widzieli czasu kopę całą.
Nakoniec, jakoś się stało,
że po rozłące znów się spotkali... na stole!
i, poznając losów wolę,
przekonali się naocznie
jak dalece się wiatru sprawdziły wyrocznie.
— — — — — — — — — — — —
Czas zmienił wszystko,
nieodgadniony i nieprzenikniony:
rak z zacofańca — teraz był czerwony,
malina zaś — w konserwie, więc konserwatystka.
Wilk chudy i wygłodniały
nic nie jedząc przez dzień cały
o księżycowym, zimnym grudniowym wieczorze
wałęsał się przy oborze
i wzdychał: »Smutno mi Boże...«
Gdy nagle tuż przy sobie ujrzał tłuste cielsko
starego psa. Drgnął ze zgrozy...
Lecz ten mu łapę podał przyjacielsko
i rzekł protekcjonalnie: »Jak się masz, kolego,
cóż tam nowego?
ciągle jeno śnieg a mrozy?«
Zdziwił się mocno basior na taką zażyłość: