Nie miejsce tutaj na wyliczanie i ocenę całej falangi, zbrojnej w strzelby myśliwskie i w pióra nowelistów. Jedni opowiadają poprostu, starannym i technicznym językiem, swoje przygody, godne uwagi. Tych czytam chętnie... Drudzy do przygód dorabiają kawałki „poetyczne” w stosownych miejscach, świadomie lub bezwiednie naśladowane z wytartych wzorów. Czytam ich również, z pominięciem poezji. Inni wreszcie dobywają ze swych myśliwskich wrażeń poezję swoją własną i tworzą literaturę piękną i nową, której już nie można objąć zbyt mało pojemnym przymiotnikiem „myśliwski“. To poeci, którzy nie strzelają „po łacinie”, lecz polują poetycznie. — Tych czytam z największem upodobaniem.
Nad nieliczną grupą myśliwych-poetów góruje dzisiaj Juljan Ejsmond, pisarz już w wielu rodzajach celujący.
Znamy go z jego wybornych tłumaczeń poetów łacińskich — i ze skrzących dowcipem, słynnych już „Bajek” wierszem — i z szeregu drobnych tomików, z których kilka ma treść myśliwską. W tych myśliwskich naczytaliśmy się wspomnień o polowaniach rzadkich i nie każdemu znanych, arkanów i zabobonów łowieckich, pięknych obrazów i dobrych żartów; lubowaliśmy się w autentycznej atmosferze kniei i w sumiennej, bogato przystrojonej prozie.
Strona:PL Julian Ejsmond - W puszczy.djvu/006
Ta strona została uwierzytelniona.