Na leśnej drodze jaskrawo lśni iskrzący śnieg. Tropy rysie znaczą się na nim ciemnym błękitem, jak sznur wielkich, modrych pereł. Mkną chyże sanie drogą, a w saniach jadą leśnicy.
Ujrzeli świeży ślad. Wyskoczyli bezgłośnie z sań. Pochylają się nad ziemią.
Pomknęły sanie po miękkim śniegu leśną trybą — jak duchy. Koń nie zaparskał, ani człowiek nie przemówił słowa.
Skoro zaś leśnicy objechali ostęp i nie natrafili na wychodny trop zwierza, nadzieja wstąpiła w ich serca. I nawrócili ku leśniczówce, by rysie otoczyć w kniei sznurem z chorągiewkami...
Słońce wytoczyło się tymczasem na niebo blado-błękitne i zapaliło żywe ognie na ośnieżonych drzewach...
Rysie przestały się bawić. Pokładły się na omszałych powalonych pniach drzewnych, drzemały leniwie, bezpieczne i beztroskie... A słońce zimowe pieściło ich złotawe futra...
Strona:PL Julian Ejsmond - W puszczy.djvu/015
Ta strona została uwierzytelniona.
*