w krainy szczęśliwe, a te, które za słabe były do uciążliwej drogi, a gwizdem i rapciami w zaspach buchtować nie miały sił, zły głód powalił. Pożarły je wilki zgłodniałe, zostawiając jedynie krwawe plamy, jako ślad swej uczty.
Czarny Odyniec, mocarz leśny, nie pociągnął za stadami dziczemi ku cieplejszym dolinom. Potężnym gwizdem przeorywał śnieżny pancerz, docierał do ukrytych skarbów ziemi, smacznych korzeni, śniegiem gasił pragnienie i wędrował po martwej puszczy, jak władny król tych ostępów, śród surowych, groźnych sosen, śród białych mateczników, podobnych do cmentarzyska.
Widział, jak ostatnie dziki uchodziły z przeklętej puszczy, ze ściętych mrozem mokradeł, porosłych chrzęszczącą trzciną. Widział, jak śmierć roztoczyła swe białe skrzydła nad struchlałym ze zgrozy borem. Słyszał odgłosy wilczych łowów, ich warczenia i zajadłe naszczekiwania przy krwawych szczątkach padłej zwierzyny...
I pozostał...
Strona:PL Julian Ejsmond - W puszczy.djvu/028
Ta strona została uwierzytelniona.
*