kiem jarzmie. A choć książę nie szczędził mu pieszczot — oddałby je wszystkie za jedną pieszczotę Matki. Mimo iż wspominał ją w letnim stroju, okrytą rudemi rzadkiemi kudłami — zdawała mu się piękna, jak żadna inna istota na świecie. Gdy zaś wiosna otoczyła radziwiłłowski dwór całem czarnoksięstwem woni, dźwięków i barw — w pewne roześmiane rano porzucił księcia i przepych pałacu, i złotą klatkę, i przysmaki ulubione i uszedł w puszczę dziką, niegościnną, surową — a jednak umiłowaną nadewszystko...
Uśmiechała się puszcza tym wonnym pogodnym uśmiechem wiosennego poranku, który rzuca dziwny czar w dusze ludzkie i zwierzęce. Uśmiechała się puszcza do modrego, choć zimnego jeszcze nieba. Pierwsze jaskry, jak złote gwiazdy, zabłysły nad leśnemi wodami. Pierwsze łozy zapaliły się złotem. O poranku z uroczyska brzmiała jeszcze głuszcowa pieśń, a na mszarach