dalekich słychać było bełkotliwe zaloty cietrzewi...
Miś szedł w bór i poił się każdym dźwiękiem znanym z dzieciństwa, witał się z każdym odgłosem kniei, jak z dobrym znajomym.
Oto przeciągnęła, chrapiąc, słonka, oto z ostrym świstem skrzydeł przeleciała para rozkochanych krzyżówek na leśną topiel... Poranny głos kszyka rozbrzmiewa z błękitu...
Szczęśliwość pierwotna, dzika zwierzęca szczęśliwość, znana jedynie mieszkańcom ostępu i duszom myśliwskim, napełniła całe jego jestestwo. Zielona puszcza zamknęła się nad nim, głusząc wszelką wieść o jego samotnej wędrówce...
Powiew boru, który dolatał do nieświeskiego dworu, przyniósł mu na swoich wonnych skrzydłach zew leśnej wonnej miłości, nakaz potężny i władczy. Gdy był już w puszczy — samotny i swobodny —