Strona:PL Julian Ejsmond - W puszczy.djvu/055

Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy zaś natręt zbyt blisko podchodził do jego płowych i płochych miłośnic, rzucał mu jedno z tych spojrzeń, które groźniejsze są od ryku — i natręt cofał się w gęstwiny.
A kiedy zbliżyły się przypadkiem dwie chmary, dwa byki podchodziły wówczas ku sobie zwolna, ryczały gniewnie, stawały majestatycznie, zbliżały się jeszcze, by potem godnie wrócić do łań i zniknąć wraz z niemi w gąszczu płonących buków i mrocznych jaworów.

*

Niezawsze jednak bywało tak spokojnie. Czasem płynęła gorąca posoka, rumieniąc świeży śnieg. Nieustraszony pamiętał ów dzień radosny, pachnący oparem krwi i ostrą wonią górskich ziół, ów dzień nadewszystko wielki, w którym zdobył władanie nad chmarą.
Pamiętał, jak przybył z dalekich gór południa, jak szedł głodny i umęczony, pragnący miłości, gnany namiętnością, aż