no było zimnych, rozkosznych latem kąpielisk i słonych lizawek, i rudych tłokowisk, które były miejscem miłosnych godów jelenich.
I zdawało się, że cisza taka i spokój trwać będą zawsze w tej rajskiej krainie, dziko pięknej i groźnie rozkosznej.
Aż pewnego wrześniowego poranku pojawił się w ostępie karpackim Przybysz zdaleka, byk gruby i siwy, o potężnym wieńcu, spragniony miłości i walki. Nie głosił gromkim rykiem o swem przybyciu i o swojej mocy. Nie groził rywalom i nie wyzywał do walki całego świata. Zjawił się cicho, we mgle, jak sen. Przybył, węsząc świeże, ciepłe jeszcze tropy płowego haremu, i szedł śladem łań i śladem ich władcy, aż dotarł do zawalonej śniegiem polany, na której Nieustraszony przebywał ze swoją chmarą.
Po górach pełzały mgły. Chmury ciężarne ulewą słaniały się w dole. Szare opa-