Strona:PL Julian Ejsmond - W puszczy.djvu/064

Ta strona została uwierzytelniona.



Gdy słońce lutowe uśmiechnęło się jednym z tych czarodziejskich uśmiechów, jakiemi obdarza tylko swoją dziewiczą kochankę-Puszczę, Stary Kogut szumnym lotem przybył na mszarne tokowisko i zasiadł z rozgłośnym grzmotem skrzydeł na wyniosłej sośnie, na tej samej gałęzi, gdzie śpiewał minionych wiosen...
Wszystko było dokoła — po dawnemu... Śnieg tylko pokrywał jeszcze leśne bagno, które dopiero słońce powoli budziło do nowego życia swoją czarodziejską pieszczotą...
W jaskrawym blasku skrzyła się śniegowa biel tysiącem żywych ogni... Modre cienie tuliły się u podnóża sosen... Każde wgłębienie gruntu pełne było błękitu, każda ośnieżona kępa płonęła złotem... Omszałe,