Strona:PL Julian Ejsmond - W puszczy.djvu/065

Ta strona została uwierzytelniona.

osiwiałe od śniegu kłody i pnie obalonych drzew wmarznięte były w mleczno-żółte zwierciadło lodu.
Zima jeszcze gościła na uroczysku. Ale już mroźnem powietrzem przeciągały od czasu do czasu cieplejsze prądy, jak pierwsze, nieśmiałe jeszcze przeczucie nadchodzącej wiosny... Wówczas na leśnem bagnie tajać poczynał śnieg, i cicho śród lodu szemrał strumyczek płynącej wody...
Stary Kogut spłynął na ziemię, rozpuścił wachlarz i chodził po śniegu majestatycznie, dumnie, godnie, „kreśląc“ na nim bruzdy opuszczonemi skrzydłami... Puszył się przytem, jak indor, błyskał złoto-zielonym pancerzem lśniącej piersi, wzdymał szyję i dreptał gniewnie, jakgdyby szukając rywala... Ale rywala nie było.
Uśmiechało się dobrotliwie lutowe słońce... Radowała się przyjaźnie Puszcza. A Wiosna szła po śniegu, który tajał pod jej promiennemi stopami...

*