Po paru dniach za starym tokowikiem podążyły młode. Zawrzały uparte, nieustępliwe walki o miejsca godowe.
Głuszce zlatywały teraz na tokowisko po zachodzie słońca, gdy puszcza ciemniała i tylko smukłe pnie brzóz znaczyły się jaskrawą bielą w mroku. Z głośnym łopotem zapadały w sosnowym borze na uroczysku. Pierwszy przybywał zawsze Stary Kogut... Zapadłszy, głośno krechtał... A kiedy mrok ogarniał las, gdy w księżycowym, zimnym blasku jaśniało bagno, jak srebrne zwierciadło z bajki, Stary Kogut usypiał na swej odwiecznej gałęzi. Cisza była dokoła niczem niezamącona, tylko czasem gdzieś w głębi boru rozlegał się okrzyk bojowy polującego puhacza...
Skoro śniegi stajały i melodyjna pieśń drozda rozległa się o świcie, gdy leśne mokradła zajaśniały pierwszem kwieciem, o poranku kwietniowym w sercu puszczy zabrzmiała po raz pierwszy tajemnicza