Dwie ludzkie istoty przedzierały się bagnistą trybą ku głuszcowej ostoi... Myśliwy „z miasta“ zapadał się przytem po kolana w bagnie, klął straszliwie, ślizgał się po „kładkach“... Gajowy — człowiek leśny — szedł cicho, lecz zato głośno kaszlał, co wprawiało we wściekłość „miastowego myśliwca“.
Gdzieś w gęstwinie począł gniewnie szczekać spłoszony kozioł...
Ludzie dotarli do starego sosnowego wywrotu. Gajowy wskazał ręką w kierunku gałęzi, na której co wieczór zapadał Stary Kogut, najdostojniejszy śpiewak puszczy...
Poczem począł kaszlać — osłaniając rozpaczliwie usta dłonią... Myśliwiec dał mu znak, by odszedł. Przeklętym kaszlem spłoszy głuszca. Gdy się ściemni, niech tu przyjdzie, wrócą razem do ogniska. Gajowy oddalił się, jak cień, i rozpłynął niemal bezszelestnie w ciemniejącej już puszczy... Myśliwiec z miasta uczuł lęk i żałować począł, poniewczasie, iż tak lekkomyślnie odprawił towarzysza...
Strona:PL Julian Ejsmond - W puszczy.djvu/069
Ta strona została uwierzytelniona.
— 78 —