Strona:PL Julian Ejsmond - W puszczy.djvu/070

Ta strona została uwierzytelniona.
—  79  —

Księżyc wypłynął tymczasem na niebo, jak złota łódź... Leśne mokradła zajaśniały widmowym blaskiem... I nagle w ciszy, niezamąconej żadnym głosem leśnym, rozległ się grzmiący łopot Starego Koguta, który z dziennego żerowiska przybywał na miejsce noclegu i godów porannych... Siadł z ogłuszającym łomotem skrzydeł na starej sośnie i zakrektał wyzywająco. Przesiadł się na swoją odwieczną gałąź i zakrektał znowu.
Po chwili z łopotem i trzaskiem skrzydeł przybywać poczęły na tokowisko inne głuszce i sadowić się, i krektać, i przesiadać z gałęzi na gałąź. Nie śpiewał jednak żaden...
Cicha noc rozpostarła nad niemi swoje gwiaździste skrzydła i ukołysała je powoli do snu.
Z zapartym oddechem wsłuchiwał się myśliwiec w odgłosy puszczy. Strach go przytem ogarniał coraz większy. Wspomniał wszystkie opowieści o bandytach, wszystkie baśni o upiorach... Las stawał się groźny — i pełen nienawiści do intruza,