niejszym ostojom... Porwały się i inne głuszce, ulatując w mrok czarnej puszczy...
Myśliwiec zaś bez ruchu, tamując oddech, czekał, aż na odgłos strzału przyjdzie po niego leśnik, który zapewne zbłądził... Ale czekał daremnie. Leśnik nie nadszedł. Czekał całą noc, całą długą noc... Aż powoli świtać mu w głowie poczęła okropna myśl, którą odpędzał od siebie, jak jadowitą żmiję: „Zabiłem człowieka!...“ Myśl ta stawała się pewnością. Leśnik nie nadchodził — a zatem leśnik zginął. Został zabity. Przez niego! Jest więc mordercą! Zbrodniarzem! Włosy zjeżyły mu się na głowie, i oblał go zimny pot ze zgrozy.
Nocą w lesie działy się straszne rzeczy. Jakieś krzyki, jakieś jęki, jakieś śmiechy. Nasz myśliwiec osiwiał z przerażenia...
O bladym świcie ruszył w kierunku strzału. Na ziemi leżała — krowa. Swojska, zabłąkana w lesie krowa...