i manny... Wspominał smak każdej trawy, każdego leśnego ziela z owych odległych dni, które zdawały mu się przedziwnie beztroskie i radosne...
Wspominał rozkoszne kąpiele w suchym, lotnym piasku i dzikie gonitwy przez zwaliska drzewne, śród łomu omszałych pni, z podniesionym w galopie ogonem, z rozwianą na wichrze kądzielą...
A potem przyszedł wiek męski — wiek zwycięski. Oddalił się do stada samców. Gdy zaś nadeszła jesień — poznał miłość...
Przy schyłku lata ogarniać go począł dziwny niepokój. Łamał drzewa, wyszarpywał korzenie krzewów z wnętrza ziemi, jak splątane trzewia, i orał je gniewnie porożem. To znowu wpadał w gęstwinę, nawijał na rogi gałęzie i zielsko, wyrywał i potrząsał dumnie zwisającemi z głowy festonami zieleni...
Dwa towarzyszące mu stare byki uważały go za młokosa. Obrażało to jego rosnącą dumę. Niedawno jeszcze ustępował