Najpierw rwały jednocześnie, jakby na komendę, krzaki, łamały je, szarpały, deptały... Zjeżył się im włos. Chwilę stały naprzeciw siebie rozszalałe, nieruchome, podobne do dwu kołyszących się czarnych złomów granitu — aż runęły ku sobie i zwarły się w straszliwem zderzeniu.
I rozgorzał pomiędzy niemi bój, zaciekły bój na nieustępliwe rogi, szukające serca pod bujnym porostem kudłów. Lecz zaraz w pierwszem starciu jeden z rywali poślizgnął się i ciężko padł na ziemię. Zwycięzca wbił mu róg po sam trzon w bok i począł znęcać się nad zwyciężonym, szarpiąc i rwąc jego dymiące jelita... Nie widział nic, nie słyszał nic. Cały był wcieleniem wściekłości i mściwej furji.
A wówczas nasz młody Żubr, niemy świadek krwawego starcia i krwawego triumfu jednego z dwu starych rywali, począł powoli, powoli, bacznie i ostrożnie, zbliżać się ku pięknej Żubrzycy. Zielona gęstwina stłumiła wszelką wieść o nim i o jego pierwszej miłości...
Strona:PL Julian Ejsmond - W puszczy.djvu/079
Ta strona została uwierzytelniona.
— 89 —
*