Strona:PL Julian Ejsmond - W puszczy.djvu/080

Ta strona została uwierzytelniona.

Ale to wszystko było dziś już tylko wspomnieniem.
Stał się groźnym, nieustraszonym odyńcem o czarnej kądzieli. Najstarsze samotniki ustępowały mu z drogi.
I oto właśnie, gdy u szczytu potęgi leżał w cieniu niebotycznego drzewa i, wspominając całe swe życie minione, z dumą myślał o tem, iż obcy mu dziś wszelki lęk — nagle uczuł przerażenie. Uczuł tak niesamowity strach, iż szerść wełnista zjeżyła mu się na grzbiecie... Zdaleka, z bardzo daleka, ozwało się coś podobnego do przyciszonego grzmotu nadchodzącej burzy. Był to głos dziwny, w puszczy nigdy niesłyszany, złowieszczy. Leciał przez knieję, docierał do najskrytszych mateczników i głosił wszelkiemu zwierzowi boru o wielkich łowach, w których ludzie byli myśliwymi i ludzie byli zwierzyną... Na ów grzmot dygotały z lęku olbrzymie osiki, szelest grozy szedł czubami sosen i prastarych dębów.
Lecz mieszkańcy puszczy nie rozumieli tego głosu, podobnego do zbliżających się