py Białowieży. Zapomniano nawet o lęku przed starym Samotnikiem.
Ale on dobrze pamiętał o swojej niepożytej mocy, w którą wcieliła się potęga wszystkich dawnych pokoleń. I trwał.
Obława miała się ku końcowi. Prowadził ją Rudy Demjan, ochotnik „bywały“, który w Wołogodzkiej tajdze niejednego niedźwiedzia podpierał oszczepem.
Zbliżał się wieczór zimowy. Ostatnie skośne promienie słońca złociły śnieg. Modre cienie kładły się po lesie.
W otoczonym ze wszystkich stron ostępie strzały stawały się coraz rzadsze. Tylko niesłabnący krzyk obławników mącił brutalną wrzawą dostojną ciszę zimowej puszczy.
Aż został w środku zwierającego się koła jedynie gęszczar zbity, śniegiem zawalony. Gdy zaś stado ludzkich zwierząt wtargnęło z wrzaskiem w ów gęszczar — buchnęły fontanny śniegu, i w białej wi-