zziajał, zasapał i z wywalonym ozorem, powoli, dumnie odszedł do bezludnego swego królestwa — do kniei...
A gdy nazajutrz, w rozkwicie bujnych sił, upojony zwycięstwem, On, mściciel sponiewieranej Puszczy, szedł zwykłym swoim leśnym przesmykiem, zapadł się całym olbrzymim ciężarem w przyprószony śniegiem, zdradziecki dół, na którego dnie czyhał straszliwy, zaostrzony pal.
Tak zginął ten, który był samą mocą i samą potęgą.
Nie powalił go niedźwiedź kudłaty, z głodu rozżarty, ani nie rozszarpały go szare, nienasycone gromady wilcze. Nie runął w niego, króla tej puszczy, jasny piorun z nieba, ani go nie przygniotło drzewo prastare, walące się w czasie huraganu i druzgocące wszelkie życie w swym upadku... Zabiła go ludzka złość, gorsza od wszelkiej złości świata...