ce, iż oboje rodzice, opiekunowie młodego życia, byli przecież ptakami śmierci.
Nadeszła wiosna, leśne błota uśmiechnęły się całym przepychem złotych jaskrów, różowe sasanki zakwitnęły na wypaleniskach, gęstwiny pełne były śpiewu rozkochanych ptaków.
Stare kruki polowały teraz całemi dniami, szerząc dokoła coraz większe spustoszenia.
Zaczęło się od żuków, ślimaków, żab i tłustych, różowych dżdżownic. Ale to nie wystarczało nienasyconym obżarciuchom. To było dobre zaledwie na przekąskę.
Rodzice poczęli łowić myszy, ptaszki, zające. Wszystkiego było za mało. Pożywienie ginęło bez śladu. Głód w gnieździe panował, po dawnemu niezaspokojony.
Stare kruki, poza łowiectwem, zaczęły uprawiać rybołówstwo z godnem podziwu poświęceniem. Siadały nad wodą, brodziły, łapały, co się dało. Jadłospis krucząt stawał się coraz to rozmaitszy, coraz to