Strona:PL Julian Ejsmond - W puszczy.djvu/099

Ta strona została uwierzytelniona.

zapłakał w olszynach i pieśń swoją przerwał — zalękniony...
O poranku, gdy obudził się sad w śpiewach ptaszęcych, nie zobaczył już starego dworu. Zostały po nim jedynie czarne popioły, zwęglone gruzy, dym, płynący ku niebu, jak skarga, i stopione szkło, podobne do kryształowych łez.
Czarnopióry, zwietrzywszy nieszczęście, przyleciał na pogorzelisko. Krążył ostrożnie, wysoko, badając dymiące gruzy. To zniżał się — to wgórę leciał — kracząc i kołując w powietrzu.
Lecz wtem z oddali rozległo się dobrze znane hasło — hymn śmierci — pieśń, którą śpiewa naród kruczy, gdy mu się zdarzy spotkać obfity łup... Na zew ten przybywają kruki z najdalszych okolic. I ucztują. Tam bowiem, skąd rozebrzmi ten głos, ścierwa w bród, dla wszystkich wystarczy.
Ale zostawmy kruki, lecące ku padlinie, i wróćmy w mrok nocy, by podążyć śladem trzech zbrodniarzy. Obładowani zdobyczą, zapuścili się w stary park, który stał teraz widmowy, złotą łuną goreją-