Tu iedną ręką sztylet biorąc lśknący,
Uderza w śnieżne swe łono,
Druga na prochy ciska lont tleiący,
I gubi nie męskie grono.
Słyszy to Stefan, gniewem się zapala,
Gromadzi swoich rycerzy,
Jak morz spienionych wzdęta wichrem fala,
Zwycięzki oręż swóy szerzy.
Przy królu Bekiesz z Wegierską piechota,
Zamoyski z pułki czarnemi,
Walczyli, kto się więcéy dzielna cnotą,
I czyny wsławi świetnemi.
Już dziełem meztwa, i woiennéy sztuki,
Połock, Uświata, Rewela,
I naieżone spiżem Wielkołuki,
Poznały swego mściciela.
Radziwiłł niosąc śmierć i spustoszenie,
Nad ogromną Wołgą staie,
Uczuły ciężar Polskiego ramienia,
Niezwiedzone dotąd kraie.
Car z gmachów swoich z niewielu stronniki,
Widzi rzeź, pogorzeliska,
Patrzy na swoich pierzchaiące szyki,
Żal ciężki serce mu ściska.
Już go ostatnia czekała zniewaga,
Lud tyrana odstępował,
W ten czas ugięty gdy pokoiu błaga,
Król Polski winę darował.