Strona:PL Juliusz Verne - Kurjer carski.pdf/052

Ta strona została uwierzytelniona.

i on, jechać przez Perm, a mogła nie wiedzieć jeszcze o dekrecie, spodziewał się znaleźć ją na przystani. Przebiegł most ruchomy, położony na łodziach. Nie było jej tam, jak nie było jej śród tumultu na placu jarmarku. Ale musiała być w mieście, z którego przecież wyjść nie mogła. Zachodził do mnóstwa zajazdów — nadaremnie!
Była godzina jedenasta. Miał jeszcze godzinę na poszukiwania. Przyszło mu na myśl, że nieznajoma może być w biurze policji. Wszakże i on winien był tam uzyskać wizę. Dotyczyło to mnóstwa innych. Jakkolwiek dekret wyrzucał za obręb guberni wszystkich przyjezdnych pochodzenia Azjatyckiego w ciągu 24 godzin, rząd nie oszczędzał im martyrologji wyjednania sobie w tak krótkim czasie przepustek. Chodziło o kontrolę nad wyjezdnymi, przyczem spodziewano się złowić nie jednego szpiega. Tedy w biurze policji był olbrzymi natłok nieszczęsnych, którzy godzinami wystawać musieli w oczekiwaniu wizy. Znaczny „kupiec Irkucki“ spodziewał się przecie, że będzie szybko dopuszczony przed oblicze samego szefa policji, zwłaszcza, że miał czem pomazać pośredniczące przy wstępie do niego ręce podkomendnych.

Na ławce w poczekalni ujrzał kobietę, pochyloną przygnębieniem, z twarzą, pełną rozpaczy. To była jego Liwonianka. Odmówiono jej wizy, jako poddanej rosyjskiej. Jej specjalne upoważnienie do podróży syberyjskiej traciło moc wobec surowości dekretu, rozciągającego się na wszystkich Rosjan europejskich.
Kiedy zobaczyła go przed sobą, strzelił z oczu jej błysk nadziei. Szła ku niemu, aby poskarżyć się, szukać pomocy. Ale w tej–że chwili agent policji położył dłoń na ramieniu Strogowa: „Szef policji czeka na pana!“