Strona:PL Juliusz Verne - Kurjer carski.pdf/067

Ta strona została uwierzytelniona.

Przed wieczorem, tknięty instynktem, Strogow zapytał naczelnika stacji pocztowej:
— Jak dawno przejechała przed nami owa „telega“?
— Przed dwiema godzinami.
— Ilu pasażerów?
— Dwóch.
— Czy prędko jadą?
— „Jak orły“
— Musimy jechać niezwłocznie! — zerwał się Strogow.
— Jechali całą noc. Nadja spała kilka godzin, choć atmosfera stawała się ciężką i duszną. Michał czuwał. Niepokoiły go pewne oznaki, świadczące o nasyceniu powietrza elektrycznością i zapowiadające nadciągnięcie burzy od gór. Niedowierzał przytem jamszczykom, łatwo przy braku pobudki zasypiającym na swojem siedzeniu, przyczem konie wloką się krokiem. Tym sposobem nie stracono chwili czasu, ani na spoczynek, ani na drogę.
Noc minęła szczęśliwie. 20 lipca rankiem zarysowały się przed nimi łańcuchy gór granicznych między Rosją Europejską i Syberją. Łudząco bliskie, ale trzeba było jeszcze jechać do nich dzień cały. Pokryte obłokami niebo nadawało powietrzu miłą świeżość. Wszelako zapowiedź bliskiej burzy, doradziła nie angażować się wjazdem nocą między góry. Słychać już było echa dalekich gromów. I Strogow byłby się zatrzymał, gdyby nie pewna okoliczność.
— Czy wóz poprzedza nas ciągle? — spytał woźnicę.
— Tak.
— Jest daleko przed nami?
— Około godzinę drogi.