Strona:PL Juliusz Verne - Kurjer carski.pdf/099

Ta strona została uwierzytelniona.

niekąd troskę. Jeździec zatrzymywał się li po to, aby dać mu nabrać ponownie tchu. Schodził z siodła, aby niekiedy ulżyć zwierzęciu ciężaru, lub przytknąć ucho do ziemi. Badał, czy gdzieś nie dudni podejrzany tętent.
30 lipca, minąwszy stację Turumow, wjechał w błotniste okolice Baraby. Na tych obszernych bagniskach, ciągnących się na przestrzeni trzystu wiorst, podróżnemu groziły trudy niezmierne. Znał je dobrze z lat dawnych. Gromadzą się tu wody deszczów, które nie znajdują odpływu do Obi, lub Irtyszu. A prawdopobnie jest to dno dawnego morza śródlądowego. Zapadający się, grzązki, gliniasty grunt, tworzy zaporę nieprzebytą dla człowieka i konia, zwłaszcza w porze letniej, gdyż zimą ślizgają się tu po pokrywie z lodu sanie myśliwych, tropiących lisy i sobole dla ich drogich futer. Przecież tędy, tylko względnie suchszym pasem, pośród mnóstwa słonych jezior, wije się droga do Irkucka. Grozę męczącej podróży wzmagają latem zabójcze wyziewy, podnoszące się z tych bagien — siedlisk zarazy Syberyjskiej.
Strogow puścił konia między te prerje, porosłe już nie darnią stepową, dającą wyłączne pożywienie stadom pastuchów sybirskich, ale obfitą wegetacją, gigantyczną trawą, syconą przez wilgotny torfiasty grunt, pobudzaną do rozwoju przez słońce letnie. Jej wysokość sięga sześciu stóp. Jest to splątane sitowie, przesiane tysiącami barwnych kwiatów, lilij i irysów, których wonie mieszają się z gorącemi oparami, wywiązywanemi przez skwar. Wysokie trawy, okalające drogę, kryły szczęśliwie przejście gońca. Wydawało go najwyżej zrywające się przed pędem konia stado ptaków wodnych, z krzykiem uciekających w głębiny nieba. Zmyślny rumak sam znajdował tu drogę — omijał bagna, przemykał się między stawami.