Strona:PL Juliusz Verne - Kurjer carski.pdf/104

Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ XVI.
Ostatni wysiłek.

Goniec słusznie lękał się spotkania na tych równinach z Tatarami. Zdeptane przez mnogie kopyta pola świadczyły, że przeszli tędy nawałą. Można rzec o nich to, co mówi przysłowie o Hunnach: „Gdzie przejdzie Tatar, trawa nie porośnie już nigdy“!
Obłoki dymu i łuny na horyzoncie świadczyły o spalonych wsiach i miastach. Czy wznieciły pożar awangardy, czy już Feofar–Chan zajął całą gubernię Jenisejską — niepodobna było ocenić na oko. W opustoszałych po drodze domkach nie było żywej duszy. Żadnego Sybiraka, od którego możnaby zaczerpnąć wiadomości.
Wtem zgliszcza chałupy wyjrzały z poza drzew. Na nich siedział milczący starzec. Otaczały go płaczące dzieci. Młoda kobieta, widocznie córka jego i matka maleństw, tuliła na kolanach niemowlę. Z łkaniem czepiało się ono matczynej piersi, której brakło mleka. Wejrzenie kobiety było pełne dzikiej rozpaczy. Strogow przystąpił do starca.
— Czy możesz mi odpowiedzieć? — rzekł głosem poważnym
— Mów! — odpowiedział tamten głucho.
— Czy przeszli tędy Tatarzy?
— Tak, ponieważ dom mój jest w zgliszczach.
— Czy to armja, czy oddział?
— Armja, bo kędy sięgnie twoje oko, pola są spustoszone.