Strona:PL Juliusz Verne - Kurjer carski.pdf/108

Ta strona została uwierzytelniona.

galopem. Usłyszał świst kuli za sobą. Kula przeszyła mu burkę, jeździec puścił wolno lejce. Wypalił naraz z dwuch pistoletów — położył dwóch najbliższych, którzy chcieli mu zagrodzić drogę. Koń, wzdąwszy nozdrza, bryzgając pianą, unosił go, jak wicher.
Tatarzy nie mogli ścigać go zaraz. Konie ich były rozsiodłane. To go ocalało. Ale nie minęły dwie minuty, gdy już usłyszał chrap koński za sobą. Ze wzniesioną szablą jechał za nim deh–baschi. Już miał doń doskoczyć — ciąć straszliwie. Ale Strogow, puściwszy cugle koniowi, trzymając się w siodle tylko oparciem nóg w ostrogach — odwrócił się i strzelił. Miał oko i rękę pewną — oficer runął z konia na ziemię.
Strogow pchnął dalej. Pościg był tuż za nim. Tatarzy rozwścieczeni, napędzali się wzajem. Nie strzelali. Znał zwyczaje tatarskie. Rozumiał, że na głowę jego była nałożona cena, ale za sprowadzenie go żywcem nagroda była obfitsza.
Już wzeszło blade słońce. Dzień jaśniał. Goniący zatrzymywali się czasem, kryjąc głowy w skoku pod brzuchami koni. Położył jeszcze kilku mniej ostrożnych trupem. Ale wreszcie wystrzelał wszystkie naboje. Teraz ścigający liczyli na to, że ujmą go z pewnością.
Lecz już przed nim srebrzyła się wstęga Obi.
— „Odwagi, dzielny koniku! — krzyknął Strogow. To już ostatni wysiłek“.
Znajdował się na wysokiem urwisku nad spienionym potokiem. Skok był szaleństwem — był cudem odwagi. Jednak Strogow ważył się na skok. Nikt ze ścigających go nie odważył się skczyć jego śladem. Ale nie chciano mu dozwlić, aby uszedł. Teraz posypał się grad kul. Szlacheetne zwięrz, trafione w bok, pogrążyło się. Krew zaczerwieniła wo-