Strona:PL Juliusz Verne - Kurjer carski.pdf/138

Ta strona została uwierzytelniona.

— Drogi przyjacielu! Ten wstęp mierzi mnie. Należało przyjść po podniesieniu kurtyny... na balet końcowy.
— Jaki balet?
— Ale będzie z pewnością! — przyłożył lornetę do oczu, szukając „primaballeriny teatru Feofara.“
Jednak balet musiał być poprzedzony przez ohydną ceremonję publicznego poniżenia zwyciężonych.
Przed Chanem winny były przejść poganiane biczami tłumy jeńców, zanim miano je rozkwaterować w więzieniach miasta.
W przednich szeregach szedł Michał Strogow, strzeżony osobliwie czujnie przez oddział żołnierzy, odkomenderowanych przez Ogarewa. Tuż blisko postępowały za nim matka i Nadja. Stara Sybiraczka drżała o syna. Wiedziała, że skoro Ogarew powstrzymał ręce, gotowe zabić jej syna, to jeno z tego względu, że od azjatyckiej sprawiedliwości Feofara wyczekiwał sroższej pomsty nań za doznaną obelgę. Matce i synowi nie pozwolono zbliżyć się do siebie, zamienić choćby słówko. A jakże chętnie błagałaby o wybaczenie za to, że swoim porywem czułości macierzyńskiej wówczas w Omsku dała początek zbliżającej się katastrofie. A Strogow drżał na myśl, że prowadzą matkę za nim, by podzieliła jego męki — choćby tylko współczującem sercem. Co się tycze Nadi, wiedziała o tem, że — cokolwiek się stanie — winna zachować spokój, aby zachować siebie na chwilę przyszłą, gdy znajdzie sposobność pomścić tamtych dwoje.
Pierwsi jeńcy przeszli przed Emirem — każdy musiał padać plackiem na ziemię i czoło zanurzać w kurzawę na znak poddania się u wstępu przyszłej niewoli. Opornym konwojowi przyginali kark do piachu.
— To podle! Odejdźmy stąd! — rzekł oburzony Jolivet.