pialni, Lambert zaś odprowadził ojca do przeznaczonego mu pokoju.
Przy paleniu wonnych cygar rozmawiali o tem i owem, wreszcie Pagani zapytał Borotina, czy nie zna pani de Dorval? Odpowiedział, że nie słyszał nawet tego nazwiska.
— Posłuchaj ojcze — mówił dalej Lambert. — Nie pytałem cię nigdy o twą przeszłość, ani o matkę Gabryeli. Sam mówiłeś, że ciężkie okoliczności zmusiły cię do roli wędrownego kuglarza. Powiedziałeś mi, iż córka twoja jest dzieckiem nieślubnem, nie chcąc wymienić jej matki; dowodziłeś jednak, że Gabryela nie wie o tem wszystkiem. Tymczasem wczoraj, wśród licznego towarzystwa nazwała się otwarcie „dzieckiem miłości!”
Borotin zbladł przeraźliwie.
— Biada mi — wyrzekł po długim namyśle. — Teraz przypominam sobie, jak pewnego razu, kiedy całą noc prześladowało mnie to straszne widmo, chciałem pamięć swą zagłuszyć winem i nieprzytomny powiedziałem jej prawdę. Nazajutrz, po wytrzeźwieniu, starałem się ją wyciągnąć na słówko i dowiedzieć się co jej wyjawiłem z rodzinnej tajemnicy; ona jednak zdawała się nie pamiętać o niczem.
— Co bredzisz, ojcze, o jakiemś widmie?
— Lambercie, ty nie wiesz, ale ja to czuję, iż umieram już powoli. Gabryela ani przypuszcza, lecz ja jestem jedną nogą w grobie. Przyszedłem, aby raz jeszcze zobaczyć swe dziecko i naocznie przekonać się
Strona:PL Juliusz Zeyer - Jego i jej świat.djvu/107
Ta strona została przepisana.