Strona:PL Juliusz Zeyer - Jego i jej świat.djvu/108

Ta strona została przepisana.

o jej szczęściu. Całuję i błogosławię rękę, która ją z niedoli na szczyt powodzenia wyniosła.
I zanim Lambert mógł przeszkodzić, ucałował jego rękę. Potem silnie rozdrażniony przechadzał się po pokoju.
— Ty, Lambercie, masz rzeczywiście prawo wiedzieć kto jest matką twej żony i kim ja właściwie jestem, przed tobą bowiem stoi ruina dawnej mej istoty. Nie byłem zawsze tym, kim dziś jestem — nikczemnym pijakiem. Prześladują, dręczą mnie straszne wspomnienia, nie mam spokoju, nie mogę uporządkować wzburzonych myśli. O wszystkiem dowiesz się po mojej śmierci, teraz o nic nie pytaj! Jutro rano, zanim ktokolwiek z domowników wstanie, odjadę. W domu, przed położeniem się na wieczny spoczynek, napiszę w krótkości to, czego usta wzdragają się wypowiedzieć.
Otworzył okno, ażeby chłodny powiew orzeźwił rozpalone czoło, ale zaledwie spojrzał w ciemną ulicę, krzyknął przeraźliwie, odsunął się szybko i padł na krzesło.
— Znów ją zobaczyłem — wołał siny, jak trup; — znów widziałem tę bladą twarz, te smutne, pełne wyrzutu oczy! Przepaść między życiem istotnem a światem cieniów, duchów jest niedostępna, brzegi jej piekło łączy.
— Tam, tam pod drzewami!
Lambert zbliżył się niechętnie do okna i wyjrzał na ulicę. Przy świetle księżyca poznał, między białemi od śniegu drzewami, stojącą na brzegu Weł-