z Pragi. Ale gdzie pojechała? Kiedy powróci? Wszystko to było tajemnicą, zagadką, jak cała jej istota, czyny, zachowanie się jej, jak wreszcie jego dla niej uczucia.
— Czemuś pan zdjął maskę? Włóż ją czemprędzej. Muszę z panem mówić — rozległ się niespodziewanie jej głos. Lambert zadrżał z radości. Stała przed nim w białem aksamitnem dominie, z czarną półmaską na twarzy. — Czy znasz pan tutaj jakie bezpieczne miejsce, gdziebyśmy mogli swobodnie rozmawiać?
— Znam: na krańcu ogrodu, w zburzonej altanie, lecz droga tam bardzo uciążliwa.
— To mniejsza, w której stronie?
— Na północ.
— Dobrze, czekaj pan na mnie.
Weszła do salonu, gdzie znajdowali się mniej zahartowani na zimno goście. Zabawiła chwilę między nimi i wyszła na drugą stronę domu, pustą zupełnie. Wkrótce znalazła się pośród białych krzaków, mało różniących się kolorem od jej stroju. Dostała się nareszcie do zburzonej altany. Z cieniów wynurzyła się sylwetka, był to Lambert, w czarne domino okryty. Obejrzała badawczo tę część ogrodu, ale nie było tu ani śladu ludzkiej stopy. Zdjęła maskę. Twarz jej, zwrócona w stronę jasnego horyzontu, wydała się Lambertowi jeszcze piękniejszą, niż kiedykolwiek. Zaczęła mówić — głosem pewnym, głębokim.
— Czy byłeś pan w Polsce?
Strona:PL Juliusz Zeyer - Jego i jej świat.djvu/119
Ta strona została przepisana.