Strona:PL Juliusz Zeyer - Jego i jej świat.djvu/120

Ta strona została przepisana.

Lambert zdziwiony był niespodziewanem zapytaniem.
Nie czekając na jego odpowiedź mówiła dalej:
— Jestem Polką. Rodzina moja należy do najwybitniejszych w kraju, jesteśmy spokrewnieni z najsławniejszemi rodami naszych królów.
— Mnie się też zawsze zdawało, że dumne czoło pani powinna zdobić korona królewska — przerwał jej Lambert.
Machnęła tylko ręką.
— Urodziłam się na wsi, ojciec mój bowiem po przegraniu w karty całego majątku w Homburgu i Paryżu, musiał zamieszkiwać stary, zniszczony już zamek. Umarł młodo, ja sama z matką pozostałam. Umilkła na chwilę.
— Nie ma pan pojęcia o smutnem mojem dzieciństwie — mówiła z goryczą. — Matka! tak, przy wyrazie tym w każdem sercu odświeża się słodkie, błogie wspomnienie. Ja tych uczuć nigdy nie zaznałam. Matka mnie wcale nie kochała, nie przypominam sobie nawet, by mnie pocałunkiem obdarzyła. Byłam podobna do ojca, którego ona nienawidziła, przeklinając jego imię, na mnie więc spadła ta niechęć. Miałam tylko jedyną istotę przyjazną, świętą, bez której zginęłabym chyba, moją prababkę. Niestety, umarła też prędko. Dziwisz się pan zapewne, czemu ci to wszystko opowiadam. Nie dziw się, Lambercie, boć twoja Gabryela jest moją równocześnie, jam jej matka!
Po wyznaniu tem zaczęła serdecznie płakać.