Lambert przecierał czoło, nie mógł się zdobyć na jedno nawet słowo.
— Posłuchaj dalej dziejów mego smutnego żywota. Wzrastałam tedy bez miłości rodzicielskiej, bez radości, nie znając zupełnie świata, żyłam samotnie z matką, prawdziwie na pustyni. Kiedy miałam lat piętnaście, oznajmiła matka wyjazd do Petersburga. To była przełomowa chwila; poraź pierwszy w życiu cieszyłam się z czegoś. Wszystko, co zobaczyłam w Petersburgu, wydało mi się bajecznie pięknem, jak senne marzenie. Żyjąc w nędzy, nie miałam wprost pojęcia o takiem bogactwie i przepychu, jaki zastałam u krewnych naszych. Jeździłyśmy z balu na bal, z teatru na koncert, aż do znudzenia. Pewnego razu byłyśmy z matką na zabawie u posła francuskiego; znużona tańcem, usiadłam z moją kuzynką zdała od gwarnego tłumu. Wtedy spostrzegłam mężczyznę, którego widok napełnił mnie wstrętem i obrzydzeniem. Była to tęga, surowa postać, o twarzy kompletnie zwierzęcej, z blizną czerwoną na policzku, najokropniejsze były jego oczy żółte, tygrysie, przerażające oczy upiora. Dreszcz mnie przeszedł. Nie przemówił ani słowa, tylko spojrzał na mnie, uśmiechnął się i zniknął. Zapytałam kuzynkę, czy zna tego człowieka.
— Jakżebym go nie znała, przecież to krewny nas obu. Książę Szymon Dzieliński. Jak ci się podoba?
— Napróżno szukałam w myśli odpowiedniego
Strona:PL Juliusz Zeyer - Jego i jej świat.djvu/121
Ta strona została przepisana.