Strona:PL Juliusz Zeyer - Jego i jej świat.djvu/136

Ta strona została przepisana.

bno jesteś wielką panią, ale powiedz, byłaś zawsze uczciwą, jak ja kobietą?!
Potoczyłam się. Straszne to były słowa zniewagi, lecz musiałam uznać w nich prawdę; tak nizko już upadłam, że nie mogłam się nawet obronić. Stępiała z bólu po zadanym mi policzku moralnym, sponiewieraniu przez tę kobietę, pozostałam w chałupie, wszystko mi już bowiem obojętnem było — zmartwiałam zupełnie. Tylko jeszcze silniejszą nienawiść czułam ku Jarosławowi; kobieta dawno go już nienawidziła, teraz zaś pogardzała nim lekceważona szlachcianka.
Upłynął rok od mej ucieczki od matki. Przyszła i do naszych gór pełnych śniegu czarowna wiosna. Zbliżał się przełomowy moment w mojem życiu — wkrótce miałam zostać matką. Ani przez chwilę nie uczułam radości z macierzyństwa, boż dziecko to było dowodem mej hańby, nienawidziłam dziecka człowieka, którego przeklinałam. Radowałam się jedynie na myśl możliwej wtedy śmierci. Bieda i zgryzota podkopały moje zdrowie, byłam cieniem dawnej Sylwii. Zajęta podobnemi myślami siedziałam przy oknie. Podeszła do mnie teściowa i wyzywającym głosem zaczęła:
— Już nie mam pieniędzy, syn przyjdzie dopiero za dni kilka; z czegóż żyć będziemy?
Milczałam.
— Czy mnie nie słyszysz? — wołała, a zbliżywszy się, zerwała mi z szyi jedyny klejnot.
Była to święta pamiątka po mej prababce, ze